Syriusz Black
III klasa
Dołączył: 05 Sie 2006
Posty: 193
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:32, 06 Sie 2006 Temat postu: pokątna |
|
|
Każdy młody czarodziej w Wielkiej Brytanii zastanawia się dostając list z Hogwartu gdzie kupi potrzebne rzeczy, aby uczęszczać do szkoły.
Odpowiedz jest prosta - rodzice biorą malucha ze sobą na jedyną w swoim rodzaju ulice.
Dziurawy Kocioł - ten pub zna każdy czarodziej - następnie ustawienie się przed śmietnikiem, po czym trzeba użyć tajemniczej reguły:
- Trzy do góry... dwie w bok... - mruczał pod nosem. - Dobra, odsuń się, Harry. Zastukał trzy razy w mur końcem parasola. Cegła, w którą zastukał, drgnęła - przekręciła się - ukazała się mała dziura - dziura robiła się coraz większa - w chwilę później stali przed sklepionym przejściem dostatecznie wysokim nawet dla Hagrida, przejściem wiodącym na brukowaną ulicę, która ginęła za pobliskim zakrętem. - Witaj - rzekł Hagrid - na ulicy Pokątnej.
Wchodząc na tą ulice nie wiadomo, w którą stronę zwrócić swój wzrok. Ale udając się wcześniej lub nie wytyczoną trasą trafiamy na sklep:
CENTRUM HANDLOWE EEYLOPA - SOWY - PUCHACZE, SYCZKI, WŁO-CHATKI, USZATKI ŚNIEŻNE
Właśnie tam można zakupić jakieś zwierzątko dla przyszłego studenta magii.
Idąc dalej widzimy sklep z miotłami:
Kilku chłopców w wieku Harry'ego przyciskało nosy do witryny z miotłami.
- Zobaczcie - usłyszał Harry jednego z nich - nowe Nimbusy Dwa Tysiące... są najszybsze...
No tak, kto by wtedy nie chciał takiej miotły.
Były też sklepy z szatami, sklepy z teleskopami i dziwnymi srebrnymi instrumentami, które Harry widział po raz pierwszy w życiu, witryny pełne beczułek ze śledzionami nietoperzy i oczkami węgorzy, stosy ksiąg z zaklęciami, pióra, zwoje pergaminu, butelki z magicznymi napojami, globusy księżyca...
Pełno rzeczy w kązdym sklepie, każdy ma do zaoferowania co innego, coś własnego, coś co jest jedyne tylko w jego sklepie. Ale przecież nic nie kupimy dopóki nie odwiedzimy jednego z najbezpieczniejszych miejsc w świecie czarodziejów, oprócz Hogwartu. Ruszamy przez tłum różnych czarodziejów - ich dzieci, które po raz pierwszy widzą ulice pokątną wchodzą do każdego sklepu, aby dotknąć różnych dziwnych rzeczy.
Dochodzimy do końca alejki i naszym oczom ukazuje się:
- Bank Gringotta - powiedział Hagrid.
Doszli do śnieżnobiałego budynku, który wyrastał ponad okoliczne sklepy. A obok potężnych drzwi z brązu, w szkarłatno-złotej liberii, stał...
- Tak... to jest goblin - powiedział cicho Hagrid, kiedy kroczyli ku niemu po białych, kamiennych schodach. Goblin był prawie o głowę niższy od Harry'ego. Miał śniadą, chytrą twarz, spiczastą bródkę i, jak zauważył Harry, bardzo długie palce i stopy. Ukłonił się, kiedy podeszli bliżej. Weszli do środka. Były tam drugie drzwi, tym razem srebrne, z wygrawerowanymi słowami:
Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los, Tych, którzy dybią na cudzy trzos. Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich, Wnet pożałują żądz niskich swych. Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch I wykraść złoto, obrócisz się w proch. Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon. Jeśli zagarniesz cudzy trzos, Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
- Jak mówiłem, trzeba być wariatem, żeby próbować tu się włamać - powiedział Hagrid. Po przejściu przez srebrne drzwi znaleźli się w wielkiej marmurowej sali. Na wysokich stołkach, za długim kontuarem, siedziało ze stu goblinów, skrobiąc piórami w wielkich księgach rachunkowych, odważając monety na mosiężnych wagach, badając drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę wchodzącym i wychodzącym klientom, kłaniając im się uprzejmie.
Jak widać jest to monumentalny budynek, w którym przechowuje się tysiące tysięcy galeonów, syklów i knutów. Strzegą go podobno smoki i tysiące korytarzy zgłębiających się w podziemia Londynu.
Wychodząc z "banku goblinów" z pełną sakiewką pieniędzy naszemu młodemu czarodziejowi trzeba kupić szatę szkolną i wyjściową. W takim wypadku udajemy się do:
MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE
Po udanych zakupach szat szkolnych udajemy się do księgarni, której pułki aż pękają od nadmiaru książek a mianowicie udajemy się do:
Księgarnia Esy i Floresy
Weszli do księgarni. Wzdłuż ścian były tam półki od podłogi do sufitu, a na nich księgi oprawione w skórę, wielkie jak płyty chodnikowe, maleńkie książeczki oprawione w jedwab, rozmiarów znaczków pocztowych, książki pełne dziwnych symboli i kilka książek, w których nic nie było. Chyba nawet Dudley, który nigdy nic nie czytał, chciałby wziąć niektóre z nich do rąk. Hagrid musiał prawie siłą odciągać Harry'ego od grubego dzieła pod tytułem: Zaklęcia i przeciwzaklęcia (oczaruj swoich przyjaciół i pognęb swoich wrogów ostatnimi nowościami: Nagła Utrata Włosów, Galaretowate Nogi, Język w Supeł i wiele, wiele, wiele innych) pióra profesora Vindictusa Viridiana.
Widać jak na dłoni, że można tam znaleźć nie tylko podręczniki szkolne ale i inne książki przydatne na wrogów.
Udając się dalej z zamiarem zakupów wszystkiego co potrzebne dla pierwszoklasisty musimy odwiedzić:
Aptekę.
Gdzie aż zatykało od okropnego zapachu, który najbardziej przypominał zepsute jajka i zgniłą kapustę. Na podłodze stały beczułki pełne jakiejś galaretowatej masy, na półkach puszki i kosze z ziołami, ususzonymi korzeniami i kolorowymi proszkami, z sufitu zwieszały się pęczki piór, sznurki kłów i pazurów. Hagrid zamawiał u aptekarza podstawowe składniki eliksirów, a Harry oglądał z wypiekami na twarzy srebrne rogi jednorożca (po dwadzieścia jeden galeonów każdy) i maleńkie, połyskujące oczy żuków (pięć knutów szufelka).
Po zakupieniu innych narzędzi typu kociołek udajemy się do najważniejszego dla zaczynającego naukę czarodzieja. Przechodzimy między uliczkami kierując się w stronę wąskiej uliczki i widzimy:
Ten ostatni sklep był wąski i wyglądał dość nędznie. Złuszczone złote litery nad drzwiami układały się w napis: OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 R. PRZED NOWĄ ERĄ. Na zakurzonej wystawie leżała na wyblakłej poduszce jedna jedyna różdżka.
Kiedy przekroczyli próg, gdzieś w głębi sklepu zabrzmiał dzwoneczek. Był to maleńki sklep, zupełnie pusty, jeśli nie liczyć jednego krzesła z wysokim oparciem, na którym usiadł Hagrid, i wąskich pudełek piętrzących się od podłogi do sufitu. Harry miał wrażenie, jakby się znalazł w jakiejś tajnej bibliotece. W głowie kłębiło mu się mnóstwo pytań, czuł też dziwne mrowienie w karku. W tym wnętrzu nawet kurz i cisza zdawały się przesycone magią.[...]
- Każda różdżka od Ollivandera ma rdzeń z jakiejś potężnej substancji magicznej, panie Potter. Używamy rogów jednorożca, piór z ogona feniksa i smoczych serc. Nie ma dwóch jednakowych różdżek, podobnie jak nie ma dwóch jednakowych jednorożców, smoków czy feniksów. No i, oczywiście, nigdy się nie osiągnie równie pomyślnych rezultatów, używając różdżki innego czarodzieja.p[...]
- A to mi się trafił klient, nie ma, co! Proszę się nie martwić, znajdziemy odpowiednią... zaraz... tak sobie myślę... właściwie dlaczego nie?... Niezwykła kombinacja... ostrokrzew i pióro feniksa, jedenaście cali, ładna i giętka.
Harry wziął różdżkę i nagle poczuł uderzenie gorąca w palcach. Wzniósł różdżkę nad głowę, machnął nią ze świstem w dół, a snop czerwonych i złotych iskier wystrzelił z jej końca, jak z laseczki zimnego ognia, rzucając na ściany roztańczone plamki światła. Hagrid wydał okrzyk radości i zaklaskał w dłonie, a pan Ollivander zawołał:
- Brawo! Bardzo dobrze, świetnie! [...]
Zapłacił za różdżkę siedem złotych galeonów, a pan Ollivander w ukłonach odprowadził ich do drzwi.
Każdy sklep na ulicy pokątnej ma jakaś tradycje, historie i renomę. Ulica pokątna jest największą i jedyną w swoim rodzaju ulicą przeznaczoną dla czarodziejów, daleką od oczu wścibskich mugoli.
Kończąc wyprawę z dzieckiem lub kilkoma dziećmi worałoby się wybrać jeszcze do słynnej lodziarni Floriana Fortescue
Post został pochwalony 0 razy
|
|